Można powiedzieć, że Frida Kahlo już od dziecka miała jednego wroga – swoje własne ciało. W wieku 6 lat, Frida chorowała na dziecięcy paraliż (polio), który znacząco wpłynął na rozwój i w rezultacie na wygląd jej prawej nogi. Stała się cieńsza, a rozwój prawej stopy został zahamowany. Pomimo długiej rekonwalescencji i regularnych ćwiczeń nie udało się powstrzymać deformacji prawej nogi. Rezultatem tego było noszenie przez Fridę długich spódnic (będących kwintesencją jej stylu ubierania) i spodni (będących kwintesencją jej wyzwolonego stylu bycia), a także przezwisko "kołkonoga Frida".
Innym wydarzeniem, które niezwykle wpłynęło na ciało i całe życie Fridy był wypadek tramwaju, którym 17 września 1925 roku wracała ze szkoły. Tramwaj ten zderzył się z drezyną. Frida doznała poważnych obrażeń: złamana miednica, kręgosłup i noga w jedenastu miejscach. Długi metalowy pręt przyszył jej macicę. Powrót do zdrowia i sprawności był ciężki – punkcje rdzenia kręgowego, uwięzienie w gorsetach, operacje ciągnące się przez kolejne dziesięć lat. Jednak walka Fridy z ciałem była heroiczna, młoda artystka robiła wszystko, aby stanąć o własnych siłach i zacząć chodzić. Osiągnęła swój cel, jednak skutki wypadku już do końca życia przypominały o sobie: ból, wizyty w szpitalu, 35 operacji, których celem było usprawnienie funkcjonowania prawej nogi. I jeszcze jedno – Frida Kahlo trzy razy zachodziła w ciążę, jednak z powodu obrażeń doznanych w wypadku, nigdy nie została matką.
Za to, że fantastycznie umiała namalować ból ciała.
A może na obrazie "Złamana kolumna" z 1944 r. namalowany jest ból duszy...
Za to, że malowała siebie.
55 obrazów spośród 143 namalowanych przez Fridę Kahlo to autoportrety. Są to wizerunki piękne, pełne osobistej symboliki. Sama Frida tak mówiła o swojej pracy: "Nigdy nie maluję fikcji, przedstawiam moje własne życie".
Za surrealizm (który uwielbiam).
Chociaż sama Frida Kahlo nie uznawała estetyki surrealizmu, jej obrazy były wystawiane wraz z przedstawicielami tego kierunku. Sławne jest to powiedzenie malarki: "Surrealizm jest magiczną niespodzianką wynikającą ze znalezienia lwa w szafie, gdzie spodziewasz się znaleźć koszule". Uważam, że świetnie to ujęła.
Za to, że była tak niesłychanie kolorowa i kobieca.
Jej oryginalny styl docenił "Vogue" umieszczając ją w 1938 roku na okładce.
Za to, że zainspirowała feminizm (który uwielbiam).
Ruch feministyczny dostrzegł i docenił niezwykle kobiece obrazy i szczerość ekspresji Fridy Kahlo, zwłaszcza w podejmowaniu tematów psychicznego bólu. Ponadto burzliwy związek i małżeństwo Fridy Kahlo z Diego Riverą jest tematem chętnie dyskutowanym przez feministki. Spotkałam się nawet ze stwierdzeniem, że dał on początek pojęciu "para artystyczna" - kategorii badawczej w feministycznej historii sztuki. Z jednej strony Diego Rivera z początku był jej mentorem i nauczycielem i na pewno związek ten pomógł jej karierze, z drugiej strony była przez niego nieustannie tłamszona (był bardziej docenianym malarzem, zdradzał ją z modelkami i siostrą, no i przede wszystkim był o wiele wiele większy od niej, co ciekawie prezentuje ten obraz autorstwa Fridy).
Tutaj zaczęłam pisać o innych sławnych "parach artystycznych", ale stwierdziłam, że temat ten nadaje się na osobny wpis, tak więc "wytnij" i "wklej" w nowym dokumencie…
Za to, że inspiruje innych artystów.
Moja ulubiona Florence Welch z grupy muzycznej Florence and The Machine zainspirowana obrazem Fridy pt. "What The Water Gave Me", skomponowała świetną piosenkę o takim samym tytule.
Kubek dostępny w moim sklepie internetowym Zaplecze Rzeczy Ilustrowanych